Wywiad z autorem


Fragment obszerniejszego wywiadu 
w czasie spotkania z cyklu "Są wśród nas" 
w Konsulacie Generalnym RP 
w Montrealu. Spotkanie prowadził organizator cyklu Jerzy Adamuszek
Cały wywiad dostępny jest na stronie 

Z Jackiem Baczem
rozmawia
Jerzy Adamuszek

Jerzy Adamuszek: Na okładce Pana książki „Przez rozum do wiary” czytam, że jest Pan z zawodu inżynierem elektrykiem, że ma Pan doktorat z elektrotechniki i pracował Pan naukowo w swoim zawodzie. Jak to się stało, że doktor nauk technicznych napisał dwie książki z pogranicza filozofii i teologii?

Jacek Bacz: Nie ma na to prostej odpowiedzi. Obie książki są rezultatem fascynacji, która trwa już co najmniej ćwierć wieku. Rozpoczęła się przed laty, gdy po raz pierwszy wziąłem do ręki niewielką pracę Lewisa pod tytułem Cuda (Miracles). Reszta jest historią. Jak do tego doszło? Proszę pytać. Może pod koniec rozmowy nasunie nam się odpowiedź.

Na wstępie powiem tylko, że pisanie na jakikolwiek temat wymaga znajomości tematu zgodnie z wymogami gatunku, jaki się uprawia. Na przykład od autora pozycji popularno-naukowej wymaga się dobrej znajomości zdobyczy nauki oraz wyczucia tego, czym jest nauka; człowiek taki nie musi sam nauki uprawiać, może np. być dziennikarzem. 

To samo dotyczy literatury popularno-teologicznej. Ojcowie-założyciele nowoczesnej apologetyki świeckiej, C. S. Lewis i G. K. Chesterton nie byli z wykształcenia teologami, ani nawet filozofami, choć doskonale znali się na rzeczy. Może właśnie ze względu na dystans do tematu, ogólną erudycję oraz szerokość i wielowątkowość spojrzenia potrafili opowiadać o religii w sposób wyjątkowy, zaoferować czytelnikom pewne novum w podejściu, które po latach tak nas urzeka. 

Nie można z góry wykluczyć, że podobnego użytku, toute proportion gardée, nie da się zrobić z umysłu inżynierskiego...


J. A.: Kiedy poczuł Pan tzw. “powołanie” do studio
wania, do czytania na temat filozofii i religii?

J. B.: To bardzo długa historia, którą po części opowiadam w obydwu książkach. W literaturę o charakterze popularno-teologicznym wszedłem niedługo po przybyciu do Kanady, za pośrednictwem wybitnych angielskich mistrzów, takich jak C. S. Lewis i G. K. Chesterton, których powtórnie wymieniam, aby nazwiska ich zapadły w pamięć. Są to autorzy największego formatu, prawdziwi przewodnicy po racjonalności wiary. Znajomość języka angielskiego pozwoliła mi na obcowanie z pozycjami, które w owym czasie były po polsku niedostępne.


J. A.: Jak odbierała to rodzina i jak patrzyli na to znajomi?

J. B.: Opinia znajomych mnie nie zajmowała, natomiast w domu starałem się stworzyć atmosferę dialogu, w której na każde, nawet najtrudniejsze pytanie o charakterze filozoficzno-religijnym istnieje racjonalna odpowiedź. Proszę zapytać moje dzieci i wnuki, co z tego wynikło.


J. A.: Co
 chciał Pan osiągnąć pisząc te książki i dla kogo zostały napisane?

J. B.: Przede wszystkim chciałem, aby się je czytało z zaciekawieniem, aby po przeczytaniu każdego rozdziału czytelnik z niecierpliwością wyczekiwał następnego. Z głosów, jakie do mnie docierają oraz z recenzji wnoszę, że zamysł ten się powiódł. Chodziło mi o znalezienie takiego sposobu narracji, który bez trywializacji uprzystępni ambitny temat. Chciałem też, aby czytelnik poczuł smak przygody, by po przeczytaniu mojej książki poszukiwał dalej.

Pokutuje czasem przekonanie, że refleksja o charakterze teologicznym jest zbyt trudna, aby dała się przybliżyć zwykłym śmiertelnikom. Są więc ludzie, którzy omijają tego typu literaturę, bo sądzą, że przekracza ich możliwości; inni znowu myślą, że nie mają po co czytać, bo i tak wszystko o religii już wiedzą; jeszcze inni uważają, że sensowna dyskusja o religii w ogóle nie jest możliwa. 

Ludzi tych zapraszam do lektury. Istnieje już dzisiaj cała tradycja literatury popularno-teologicznej, która tym jest dla teologii, czym dla nauki jest literatura popularno-naukowa. Szkoda, że nie jest równie dobrze znana. Jakże inaczej wyglądałby wtedy świat.

J. A.: Czy naprawdę sądzi Pan, że po tego typu pozycję sięgną ludzie niewierzący albo do wiary uprzedzeni?

J. B.: Niezbadane są wyroki Boskie. Swojej własnej książki na pewno bym w młodości nie przeczytał, bo nie pozwalał na to stan mojego umysłu. O paradoksie tym piszę na pierwszej stronie. 
A jednak jestem dzisiaj tam, gdzie jestem. Odbyłem długą wędrówkę. Książka, jak tytuł wskazuje, jest o wędrowaniu. A wędruje się całe życie.

Nie da się przewidzieć gdzie padnie ziarno i jaki wyda plon. Ale jeśli siewca nie będzie siał, to z najlepszej nawet gleby nowe ziarno nie wyrośnie.

J. A.: Okładki obu książek nawiązują do układanki. Czy coś się za tym kryje?

J. B.: Oczywiście. Budowanie układanki, czyli rozpoznawanie obrazu, jest metaforą ilustrującą proces poszukiwanie sensu i w książce konsekwentnie się nią posługuję. W układance tak punkt startu jak i kolejność układania segmentów mogą być bardzo różne, ale na końcu zawsze pojawia się ten sam obraz. Subiektywizm poszukiwania współgra z obiektywizmem celu.

J. A.: Z mojego doświadczenia wiem, że napisanie i wydanie książki to długi proces. Poza tym Pańskie książki nie są łatwymi do napisania opowiadaniami, lecz zbiorem przemyśleń, analiz. Wymagało to dużej wiedzy i wielu, wielu godzin żmudnej pracy zarówno przy zebraniu materiału jak i potem przelaniu tego na papier. Widziałem u Pana w domu wypełnione półki z książkam i w różnych językach. Proszę o komentarz.

J. B.: Muszę Pana rozczarować. Ja nie żyję, żeby pisać, ani nie piszę, żeby żyć. Nie mam (chyba) duszy artysty, chociaż przelewanie myśli na papier jest dla mnie fascynującym wyzwaniem. Książka angielska powstawała przez bardzo długie lata, ponieważ nie rodziła się jako książka. Spisywałem po prostu krótkie eseje, traktując je jako wyzwanie intelektualne i językowe. Pewnie chciałem sobie wtedy dowieść, że jak chcę, to potrafię. Gdyby nie znalazł się wydawca, to do dziś pozostałaby w szufladzie.

Natomiast wersja polska to już inna historia. Wydawca w Krakowie przeczytał angielski oryginał i dał mi carte blanche na adaptację tekstu dla polskiego czytelnika. Pisałem więc na zamówienie. To bardzo przyjemne uczucie.

J. A.: Książki już wydano; po angielsku i po polsku. Dla wielu autorów jest to początek tzw. problemu „co dalej”? Jak to wygląda u Pana?

J. B.: Kiedy siadam do pisania, odczuwam dreszcz emocji. Jednocześnie zadaję sobie pytanie czy pisanie książek jest dobrym wykorzystaniem czasu, który mi pozostał. W dziedzinie, o której mowa jest wiele pozycji wybitnych, przystępnych, mądrych, prawdziwych i merytorycznie bogatych. Czy potrzeba jeszcze jednej czy dwóch książek ułożonych, choćby najprzystępniej, przez Jacka Bacza? 

Na pewno wiem, że potrzebne jest wzbudzenie prawdziwego zainteresowania i entuzjazmu dla tego typu literatury. Jeśli jakiś czytelnik, po zapoznaniu się z moją książką, sięgnie po Lewisa czy Verlinde’a, to znaczy, że spełniła ona cel, dla którego została napisana. Jeżeli inny czytelnik, biorąc do ręki moją pracę, spojrzy najpierw na zamieszczoną tam listę zalecanych lektur, po czym odłoży na bok Bacza, a przejdzie do „konkurencji”, to z przyjemnością oddam mu swoje honorarium.

J. A.: Na zakończenie, jak podsumowałby Pan przyczynę fascynacji, o której wspominał Pan na początku wywiadu?

J. B.: To bardzo proste: rozumność wiary.

J. A.: Jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się więcej o Pana książkach, to gdzie powinien szukać?

J. B.: W Internecie. Istnieje dwujęzyczna strona internetowa poświęcona obu książkom. Ponadto wiele portali zamieszcza fragmenty, streszczenia i recenzje. Linki do nich oraz wiele innych informacji można znaleźć na www.byreasonalone.com.


Zobacz cały wywiad na stronie "Są wśród nas".